Około miesiąc temu w okolicach intymnych ( bez wzgórka łonowego oraz bardzo bliskich okolic pochwy ) zaczęły wyskakiwać mi dziwne krosty. Dodam, że zaczęły się pojawiać, gdy jeszcze zwalczałam uporczywy świerzb z całego ciała. Są to szerokie pojedyncze wrzody, których nie da się wycisnąć ( gdy próbuję, po mocnym ściśnięciu leci troszkę, ale bardzo mało ropy wodnej oraz krwi, ale to z powodu mocnego ściśnięcia, gdyż nie mają ujścia ). Mają brązowy lub lekko różowawy kolor, mam ich już chyba siedem, nie znikają. Są bardzo specyficzne. W ciągu dnia praktycznie o nich nie myślę, no może czasem, ale jak tylko lekko którąś 'załaskoczę', od razu zaczyna nabrzmiewać i mocno swędzieć, nie mogę się powstrzymać i ją drapię. Jest wtedy taką twardą gulałką, mocno swędzi, ale po dłuższym podrapaniu przestaje. Okropnie wyglądają, nie mogę przez nie założyć stroju kąpielowego, odstają i boję się, że zostaną mi po nich blizny. Po za tym wcale nie znikają... Występują również w okolicach odbytu. MASAKRA:/ A w nocy chyba działają potrójnie, bo ciągle je drapię...